Przemyślenia

Norweska pogoda (czytaj: deszcz)

Norweska pogoda to nie bułka z mielonką. Przekonuję się o tym już od paru dni. Wrobiłem sobie zwyczaj, że codziennie rano wstaję i kieruję kroki do okna.

Pada.

No tak, a na co liczyłem? I tak od wjazdu do Norwegii. Duże, ciężkie krople, które w Polsce wywołałyby co najmniej sensację, a na pewno pojawiłyby się na okładce Faktu („Deszcz zabił mi chomika”). Ale nie tylko. Często też ten drobny, maksymalnie wpieniający deszczyk, który dostaje się najpierw do Twoich butów, potem zbiera idealnie na wysokości krocza w trakcie jazdy motocyklem. Taki deszczyk sprawia, że nie możesz skupić się na niczym innym niż ciepły prysznic.

Po prawie dwóch tygodniach jestem święcie przekonany, że w Norwegii nie przestaje się lać woda z nieba. Gdyby ten kraj nie miał ropy, to głównym towarem eksportowym byłby deszcz. Swoją drogą przy tej ilości powietrza w wodzie tubylcy muszą mieć jakiś patent na to, że nie gniją im mózgi. Stoję tak przed oknem pogrążony w rozmyślaniach i nagle orientuje się, że jest przerwa. Słońce nieśmiało wychodzi zza ciężkich ołowianych chmur.

Rzucam wszystko i zaczynam wciągać na siebie motocyklowe ciuchy.

W biegu mijam Rafała:

– Jadę się przejechać- krzyczę pełny radości. Takiej radości jakiej doznaje dziecko, które orientuje się, że ten największy prezent pod choinką to właśnie dla niego. Wciągam w pośpiechu spodnie. Ładuję do plecaka aparat i otwieram drzwi. Jest dobrze. Słońca co prawda już nie ma, ale póki co nie pada. Galopuję do garażu i wyciągam motocykl. Zamykam drzwi, ubieram rękawice… i w tym momencie zaczyna kropić.

G0017656

– Nie, k%^&, nie! Nie zgadzam się! Czemu mi to robisz do jasnej cholery?!- krzyczę, grożąc niebu pięścią.- Pierdzielę! I tak jadę! Nic mnie nie zatrzyma!
Odjeżdżam jakieś osiem kilometrów od domu i wtedy się zaczyna. Pożoga, ostateczne zniszczenie i Ragnarok w jednym. Wiatr usiłuje mnie zwiać z motocykla, a deszcz wali jak oszalały powodując, że co chwilę zwalniam, żeby sprawdzić, czy to już grad, czy jeszcze nie.

– Dobra, tym razem wygrałeś- mruczę zrezygnowany pod nosem i zawracam motocykl. Chowam maszynę, rozbieram się z ciuchów i rozwieszam je do wyschnięcia. I przy wciąganiu z powrotem dżinsów, rzucam okiem przez okno.

Słońce wychodzi zza chmur.

Jestem święcie przekonany, że bożek odpowiedzialny za pogodę w Norwegii to mały zasuszony goblin, który siedzi gdzieś w pobliżu i czeka, żeby wybrać najgorszy dla Ciebie moment na wywołanie nawałnic deszczu. Największą przyjemność sprawia mu Twoje cierpienie. A im bardziej cierpisz, tym więcej fejmu zbiera się goblinowi w gobliniej społeczności. Cholera, mój to musiał już zostać wybrany goblinem sezonu co najmniej.

Jutro ma być słońce.
Nie wierzę w to.

Leave a Reply